niedziela, 12 października 2014

Rozdział 3

   Rozejrzałam się dookoła. Nie wyglądało to aż tak tragicznie. Grupa więźniów w pomarańczowych kombinezonach posłusznie przemierzały spacerniak prowadzone przez dwóch strażników. Inni ćwiczyli na zapełnionym boiskami i przyrządami do ćwiczeń wewnętrznym dziedzińcu. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
-" Może nie będzie tak źle..."
- Na twoim miejscu bym na to nie liczył.
   Prowadzący mnie przez ośrodek strażnik spojrzał ze współczuciem w moją stronę.
- Tak młoda... co ci strzeliło do głowy?
- Mówiłam już! Jestem niewinna, tylko nikt mi nie wierzy. Jenny wszystko ukartowała, a mi nie dano nawet szansy na uczestnictwo w rozprawie, o obronie nie wspominając!
- Ech... każdy tak mówi... Z resztą to już nie ważne.
- Nieważne?! Niby czemu?
- Bo widzisz, do "Q" trafiają tylko ludzie z pewną winą. Gdy się tu znajdziesz nie ma szans na ponowne rozpatrzenie sprawy. Wszystkie dokumenty potwierdzające twoje istnienie zostają przekazane władzą więzienia. Nie istniejesz juz jako cywil lecz jako wyjęte z pod prawa indywiduum, którego jedynym prawem jest zgnić w tej norze.
   Słowa ugrzęzły mi w gardle. Blada jak ściana tępo wpatrywałam się na drogę przede mną. Miałam wrażenie jakby lada chwila świat miał się pode mną zapaść.
-Uwaga! Leci!
   Chwilę potem ocknęłam się z zamyślenia. Niestety trochę za późno. Pedząca z ogromną prędkością pomarańczowa piłka uderzyła we mnie z niesamowitą siłą. Pocieszające było to, że zdążyłam osłonić rękami głowę. Nie uchroniło mnie to jednak od upadku.
                             Łup!
   Wózek z hukiem przewrócił się na ziemię. Ja wylądowałam trochę dalej od niego tuż obok piłki którą zostałam znokautowana. Lekko oszołomiona spojrzałam w kierunku z którego przeleciała. Od strony boiska biegła do mnie grupa ubranych na sportowo chłopaków.
- Ej mała. Żyjesz?
- C-co...? A! Tak, żyję.
- Ufff... To dobrze, bo nieźle mnie przestraszyłaś. A tak poza tym jestem Deyon Grena ale wszyscy mówią na mnie "Red".
- Miło cię poznać Red. Nazywam się Ravyn Hoe.
- Ciebie też Rav. Mogę ci tak mówić?
Kiwnęłam przytakująco głową. Spodobał mi się ten skrót.
- Grena wracaj do swoich zajęć. Hoe idziemy.
Strażnik spojrzał na nas wzrokiem którego nigdy nie zapomnę. Jego dotąd wypełnione współczuciem, ciepłe oczy stały się zimne i ostre. Podniósł w górę przyczepioną do tej pory w pasie drewnianą pałkę i wziął mocny zamach.
   Przestraszona skuliłam się starając się osłonić od ciosu. Usłyszałam świst powietrza przecinanego przez kij i zacisnęłam pięści.
                   Łup! Krach!
   Uderzenie nie nadeszło. Zdezorientowana uchyliłam powieki. Red znajdował się tuż nade mną. Jego muskularne ramiona przejęły siłę ciosu. Spojrzałam w dół. Pałka leżała połamana na ziemi. Zerknęłam z ukosa na murzyna. Odpowiedział on na wcześniejsze mroźne spojrzenie bardzo podobnym lecz o wiele ostrzejszym wzrokiem.
- Zostaw ją w spokoju psie i idź powarczeć do swojego pana.
   Reszta stojącej za Redem drużyny przygotowała się do odparcia ewentualnego ataku. W tamtym momencie strażnik uśmiechnął się sadystycznie i sięgnął do paska po krótkofalówkę.
- Pożałujecie tego.
- Nie sądzę.
Odezwał się kpiąco ktoś za nami. Blądyn przeszedł zwinnie pomiędzy grupą Red'a i stanął koło mnie bawiąc się... krótkofalówką.
- Ja- Jak śmiałeś?!
Krzyki rozwścieczonego i czerwonego ze wstydu pięknisia w stroju porządkowego o dziwo nie przykuły niczyjej uwagi. Tajemniczy blądyn pozbawił go wszystkiego co miał przy sobie łącznie z paskiem który trzymał mu spodnie. Nie widziałam jak mu spadały, bo przezorny Red zasłonił mi oczy, lecz śmiechy dookoła i krzyki typu "Ładne gacie" lub "O kurwa, zeszczał się! " całkowicie opisały mi  sytuację od której Red chciał uchronić mój wzrok.
   W końcu gdy moja "niewinność" została uratowana Red cofnął rękę.
- Cała jesteś?
- Tak, dzięki za ratunek.
- Hehe nie ma za co.
- Oj wierz mi, jest.
   Stojący obok złodziej krótkofalówek podszedł do wózka na którym wcześniej siedziałam i postawił go do pionu. Wtedy właśnie coś w nim pękło i lewe koło odczepiło się wraz z połową osi od której było uprzednio zamocowane. Red westchnął głęboko.
- Zarąbista jakość, jak zawsze...
- Heeeee? Nie zwalaj wszystkiego na jakość. To ty rzucałeś piłką.
- Ale ona nie trafiła w wózek...
- Co?! Uderzyłeś w księżniczkę?!
   Po tym stwierdzeniu zmieszany Red wbił wzrok w ziemię. Blądyn podszedł do nas szybkim krokiem.
- Gdzie cię walnął?
- Yyy... Celował w głowę ale zasłoniłam się rękami...
- Wyprostuj je.
   Próbowałam zrobić co kazał, lecz moja prawa ręka- w którą piłka wleciała centralnie- zaczęła strasznie boleć gdy tylko nią poruszyłam.
- Ał...
- Ocho. Tego się obawiałem.
   Chłopak delikatnie wziął mnie z kolan Red'a i przeniósł na ławkę nieopodal.
- Zobaczmy...
   Wzrokiem fachowca obejrzał całe ramię po czym spojrzał na stojącego obok murzyna.
- To tylko pęknięcie. Chociaż szczęściem bym tego nie nazwał. Zabierzemy cię do doktorka, księżniczko.
- A-acha... okey... w sumie to dzięki za pomoc... jestem Ravyn.
- Spoko.
- Cas może się z łaski swojej przedstawisz, co?
- A! No tak! Nazywam się Casper Blackwolf, do usług.
   Uśmiechnęłam się do stojących przede mną chłopaków. To dopiero pierwszy dzień, a już im tyle zawdzięczam.
- Jak taki anioł jak ty trafił do tego piekła?
   Wszyscy zgromadzeni spojrzeli wyczekująco w moją stronę.
- Zostałam wrobiona w morderstwo.
   Ich twarze nagle spowarzniały.
- Wrobiona?
   Skinęłam smutno głową po czym szczegółowo opisałam im całą moją historię, łącznie z przerażającą zmianą mojej współlokatorki. Casper i Red pomyśleli przez chwilę.
- Jak się nazywała ta dziewczyna?
- Jenny... Jennifer Cardance.
- Cardance?!
   Spojrzałam na nich pytająco, zdziwiona nagłością tej reakcji.
- Coś nie tak?
- Jareth Cardance, jej ojciec... jest ... naczelnikiem tego więzienia i jednym z najważniejszych ludzi pracujących dla FBI...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz